A. pisze:Dziś w "GO" (17.XI) jest rozmowa z Grzywą (prezes Stowarzyszenia). Zainteresowanych odsyłałam na ostatnią stronę dodatku o Olsztynie.
Oto ten artykuł :
Rozmowa z Andrzejem Bobrowiczem, kibicem piłkarskim
Bywało, że z Olsztyna na mecz jechałem tylko ja. Sam siedziałem w sektorze dla gości. Miejscowi mieli niezłą rozrywkę - mówi Andrzej Bobrowicz, szef kibiców Stomilu i OKS 1945.
- Podobno jest pan kibicem, który zaliczył najwięcej wyjazdów na mecze Stomilu i OKS 1945?
- Mecz OKS z Legią II Warszawa był moim 150. na wyjeździe. Żaden kibic z Olsztyna nie ma więcej na koncie. Koledzy mówią mi, że jestem pazerny na zaliczanie wyjazdów. A ja po prostu przed każdym sezonem zakładam, że będę z drużyną na wszystkich meczach w Olsztynie i na wyjazdowych. Tylko podczas studiów miałem przerwę.
- Pierwszy pański mecz wyjazdowy był w...
- Szczytnie. Stomil grał tam z Gwardią i wygrał chyba 3:0. To był 1991 rok, jeszcze przed awansem do II ligi.
- Wyjazdy na spotkania pierwszoligowego Stomilu były bezpieczne?
- Zależy które. Jak jechaliśmy do Łodzi na Widzew albo na Legię, to można się było spodziewać, że zostaniemy zaatakowani. Na Śląsku też bywało różnie. Zwłaszcza gdy jechaliśmy pociągiem i łatwo było nas wypatrzeć.
- Brał pan udział w zadymach?
- Jeździłem na mecze po to, żeby je zobaczyć, a nie po to, żeby się bić. Ale jak ktoś atakował, musiałem się bronić.
Często pan obrywał?
- Zdarzało się, że oberwałem. Najpoważniej dostałem w Legionowie. Wracaliśmy z Łodzi pociągiem i w Legionowie napadli na nas kibice Legii. Dostali cynk, że jedziemy, od tych, którzy widzieli nas w Warszawie na Zachodnim. Nigdy nie byliśmy mocni w lidze kibiców. Ci z innych klubów mówili o nas, że mamy nieliczną ekipę, ale jednak pojawiamy się na meczach. Przyznam, że dość często nas kroili, szczególnie na początku gry Stomilu w I lidze. Traciliśmy flagi, szaliki. Na wyjazdach straciłem też kurtkę, pieniądze, dokumenty, a nawet stare buty. Później nie było tak źle, bo nabraliśmy doświadczenia.
- I tego wszystkiego doświadczył pan ze względu na miłość do klubu, o której kibice śpiewają na meczach?
- Jasne, że tak. Dla mnie świętością jest polska flaga, godło, hymn i barwy klubowe. Kocham swój klub i jeśli wyznaczyłem sobie za cel zaliczenie wszystkich meczów wyjazdowych w sezonie, to zawsze wszystko temu celowi podporządkowywałem. Bywało, że z Olsztyna na mecz jechałem tylko ja. Przykro było, że sam siedziałem w sektorze dla gości. Miejscowi mieli niezłą rozrywkę, ale nikt mnie nie ruszał, bo taka była niepisana zasada. W 1998 roku jako jedyny kibic obejrzałem w Katowicach mecz Stomilu z GKS, chociaż stadion GKS był dla kibiców zamknięty. Nieraz z takich wyjazdów wracałem do domu z drużyną. Najczęściej, gdy trenerem był Józek Łobocki.
- Wśród szalikowców są też zwykli bandyci?
- Bandytami określają kibiców ci, którzy nie chodzą na mecze.
- A skąd zadymy na stadionach?
- Nie przeczę, że zdarzali się tacy, którzy jeździli z nami na mecz tylko po to, żeby zmierzyć się z innymi. Ale ich trudno nazwać kibicami. Jeździli na Widzew czy Legię, bo tam można się było spodziewać awantury. A później nie widziałem ich nawet na meczach w Olsztynie.
- Nie ma już Stomilu. Teraz został pan szefem kibiców i jeździ pan na spotkania OKS 1945...
- Jestem prezesem stowarzyszenia (Stowarzyszenie Sympatyków Klubu OKS Stomil i 1945 Olsztyn - red.), bo koledzy obdarzyli mnie zaufaniem. Dbamy o doping na meczach OKS 1945, wydajemy swoją gazetkę. Współpracujemy też z zarządem klubu. Ostatnio wróciliśmy na stadionie na swój biało-niebieski sektor. Mam nadzieję, że ten nasz doping czasem przydaje się drużynie.