A o to co dzis przeczytalem:
Dyspozytorzy olsztyńskiego pogotowia nie wysłali na czas karetki do Doroty Kowalewicz, mamy niepełnosprawnego Kamila, dla którego plastikowe zakrętki zbierała cała Polska. Kobieta z tętniakiem mózgu zmarła w szpitalu. Wymagający opieki 24-letni Kamil został sam z piętnastoletnią siostrą.
Była środa, 6 sierpnia, dochodziło południe. Poruszający się na wózku inwalidzkim Kamil Kowalewicz z mamą gościli w domu dziennikarzy tygodnika "Życie na gorąco". Chcieli nagłośnić akcję zbierania plastikowych zakrętek - Nagle mamę zaczęła bardzo boleć głowa, miała wysokie ciśnienie i drgawki - opowiada Kamil. - Wzięła leki na nadciśnienie, ale to nic nie pomogło. Nigdy wcześniej nie widziałem jej w tak złym stanie, dlatego zadzwoniłem na pogotowie. Ale dyspozytorka powiedziała, że pewnie mama się czymś zachłysnęła i żebym zadzwonił do lekarza rodzinnego.
Kamil opowiada, że karetka przyjechała dopiero po tym, jak na pogotowie dwukrotnie zadzwonił dziennikarz. A od pierwszego zgłoszenia minęła ponad godzina! Zaopiekował się nią doktor Marek Reza. - Osoba, która ma bardzo silny ból głowy, powinna być zbadana przez lekarza - podkreśla doktor Reza. - A czas? Na pewno w tym wypadku gra rolę.
Panią Dorotę przewieziono na szpitalny oddział ratunkowy do szpitala wojewódzkiego w Olsztynie. Lekarze zdiagnozowali u pani Doroty pęknięcie tętniaka mózgu. Było już za późno na pomoc. Kobieta zmarła w szpitalu o godz. 3.50 w nocy z niedzieli na poniedziałek...
Marek Myszkowski, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Olsztynie, po odsłuchaniu taśm z przeprowadzonych rozmów przyznaje, że dwukrotnie dyspozytorzy popełnili błąd.
![Sad :(](./images/smilies/icon_sad.gif)